Szczyty niepokoju
Sobota rozpoczęła się deszczowym warkotem
chmur bijącym w okna, chodniki i ludzi, mocząc ich gorejące lękiem ciała,
wzbudzając tumany cząstek myśli i wyobrażeń. Woda nie oczyszczała, nie
zabierała ze sobą trwóg w głąb wilgotnej ziemi, aby zakopać je w odmętach
zapomnienia, nie. Chłodziła zmysły i uśmierzała ból świadomości, kłamiąc, że
wszystko jest dobrze, ale niespokojnie ręce coraz ciaśniej zaciskały się na
życiu paradygmatowego placu. Duszące się niewiedzą i osaczeniem ludzkie byty zgromadziły
się w ogromnym zbiorowisku strachu i przerażenia na cmentarzu Elder Path w dzielnicy Lutrina z dala od nowoczesności i
przepychu, nieopodal odgraniczającej teren Vulpes rzeki Chrism Creek.
Bez dźwiękowy marsz żałobny grał na strunach ciszy, gdy trumna z ciałem Liz
Schaefer pogłębiała się w ciemności wykopanego dołu. Na wieki pogrzebana w
skropionych zbrodniami ziemiach fałszywie pięknego miasta, na wieki pogrążona,
na wieki zmuszona do pośmiertnego życia wśród łąk, lasów i gór, gdzie odebrano
jej życie.
Cmentarz Elder Path usytuowany w miejscu
harmonii, otoczony kamiennym płotem, zamykanym na rozłożystą ciemną bramę,
pachniał latem krzewami białych kwiatów i ciemnych, kulistych owoców bzu
porastających gęstą czernią ogrodzenie. Soczyste, zielone trawy kontrastowały z
białymi nagrobkami wyrastającymi z ziemi w szyku utworzonym przez człowieka,
jakby równych rzędów zębów rekina, oznaczających pożarte ofiary. Rozsypane posągi
aniołów i ludzi budowały dyskretnie klimat obcości, i nieznanego. Dla jednych
piękny, dla innych wzbudzający cichy lęk przed śmiercią wystawiającą złudnie
martwe, kamienne ręce ku życiom tych, którzy odważyli się tutaj przyjść.
Jednakże Elder Path było miejscem bogatym
w mistyczne odczucia rozluźnienia, nostalgii i głęboki rozmyślań przy śpiewie
cmentarnych ptaków. Było kotłem uczuć nieokreślonej radości z możliwości
przebywania w kopalni przeszłych żyć, wirujących w niewidzialnej otoczce ponad
wszystkim co ziemskie. Elder Path uciszało i niepokoiło widokiem z rysującym
się na tyle horyzontu technologicznie zaawansowanym miastem i rzeką po drugiej
stronie wygrywającej niespokojny rytm natury.
W skupisku uczniów Waminoa z niewzruszoną
miną rejestrowała odprawianie duszy, ostatnie pożegnanie rodziny ze zmarłą, ale
Liz Schaefer nie posiadała nikogo oprócz kuzyna, z którym posądzono ją o romans
i rozbicie rodziny. Upatrzono także, jako przyczynę śmierci żony mężczyzny,
która w szale rozpaczy wsiadła do samochodu i odjechała niewidzialną drogą ku niekończącemu
się koszmarowi. Nauczycielka nie miała za dobrej reputacji, a jednak zebrało
się tutaj wielu ludzi z własnej bądź przymuszonej woli, żeby w prawdziwym
smutku wybaczyć kobiecie złe uczynki spełnione za życia. Raccoon stanowiła
pokaźną grupę osób, które znalazły się tutaj z braku wyboru. Dziewczyna nie
przejmowała się tym, co spotkało Liz, chociaż zgroza targała uczuciami na myśl,
że biolożka zaczęła gnić zagryziona przez psy. Waminoę trapiło coś większego,
odbierającego kontakt z realnością.
Myśli napierały na wewnętrzny spokój,
budząc niezdrowe w przesłaniu wyobrażenia ociekających krwią zdarzeń. Rudowłosa
w niezrozumiałym dla siebie powodów znała sposób i przyczynę zgonu Liz,
posiadała trop wskazujący kto mógł wywlec kobietę aż do ogarniętego zła sławą
owalu śmierci. Niedorzeczne, chociaż niebywale prawdziwe, informacje zebrane ze
snów, w co sama z trudem wierzyła, owocowały autentycznością. Waminoa rozdarła
się pomiędzy wiarą a zaprzeczeniem. Tłukła sobie do głowy, to tylko zwykłe przerysowanie wyobrażenia, przypadkiem zdarzenia
nałożyły się na siebie, a ty znalazłaś się pośród nich, błędnie interpretując.
Wielokrotnie napełniało ją to uczuciem osaczenia i nieustannej obserwacji przez
ptaki z cyklopim okiem z drzewa w Goblin Chyrogry, gdzie chłopak imieniem
Daniel Orella wyruszył w poszukiwaniu zbiegłych psów. Rozglądnęła się w
otępieniu po ludziach ubranych w odświętne, ciemne stroje.
Albert Gere nie pojawił się na cmentarzu,
nie zamierzał pożegnać się z Schaefer, kobietą nie ukrywającą za życia swojego
uczucia wobec starszego mężczyzny. Była w nim zakochana i emanowała uczuciem,
co dostrzegał każdy rozumiejący zniewolenie więzami miłości, wprawiającymi w
szał nieostudzone zmysły. Ciemnooki ignorował zauroczenie młodszej koleżanki po
fachu pochłonięty w swym oddaniu wobec żony i dziecka porzuconych umyślnie, zmuszony
przez siły zabierające go w stronę wysepki na rzece. Nauczycielka piękna i
kusząca nie zdołała zdobyć skamieniałego serca Alberta, do samego końca walcząc
i ulegając szczękom dzikich psów bez osiągnięcia celu. Zmarniały historyk od momentu
śmierci syna nie przyjmował do siebie reszty rzeczywistości, błądząc po
niezrozumiałych drogach od apartamentowca po owal śmierci. Bywał w szkole sporadycznie,
przychodząc i wychodząc o czasie, który jemu odpowiadał, oddalając w nieznane
strony lasu Panoptikon i nikt nie był w stanie pomóc zagłębiającemu się w obłęd
mężczyźnie. Nie wydawał się przejęty ani pogrążony w cholerycznym żalu, jakby
spodziewał się, że taka sytuacja nadejdzie, że żniwo śmierci upomni się o swoje,
jakby trzy bezokie psy, darując mu życie wywarły na nim presję cichego
triumfowania kolejnych śmierci. Samo zdarzenie z Liz Schaefer nie tknęło
Alberta w żaden sposób, wydawał się nawet rozluźniony tym brutalnym czynem, a
zmyta posępność ukazała dawne, ledwo tlące się ja. Czyżby oznaczało to, że był
winien jej śmierci?
Ceremonia pogrzebowa zakończyła się wraz
ze znikomym rozjaśnieniem nieba. Błękitne oczy ciemnowłosej dziewczyny powędrowały
zauroczonym spojrzeniem na dziury czystego niebieskiego oceanu wszechświata.
Rozmarzone tęczówki łapały łapczywie rozproszoną jasność słońca, uśmiechając
się przelotnie, bowiem przypomniała sobie o miejscu i sytuacji, w której się
znajdowała, co ugodziło umysł. Z głuchym upadkiem romantycznej duszy opadła na
ziemię gnicia i śmierci, markotniejąc na twarzy od nazbyt ponurej atmosfery. Cynea Ruiz, tudzież Sadness,
prezentowała się marzycielskim wnętrzem panny wiecznej melancholii tolerującej
żal i cierpienie wychodzące wyłącznie spod pióra jej życia. Miewała zapędy
egoistyczne, zlewając potrzeby i uczucia innych na rzecz większej uwagi wobec
siebie. Na co dzień ubierała się w poszarpane narcystyczne spojrzenie na świat,
obierając trasę prowadzącą do szczęścia, jej szczęścia. Drogę szukaną już od
wielu lat. Czuła się niespełniona we wszystkim co robiła, miała wrażenie, że
nie pasuje do miejsca, rodziny, gdzie dane było Cynei żyć. Uchodziła za
niezdolną do radości dziewczynę skąpaną w płaszczu smutku, za niezdolną do
podtrzymywania z kimkolwiek bliższych kontaktów. Mimo to zdobyła utrzymujące się
od dłuższego czasu znajomości.
Wyraz twarzy Ruiz przeczył wnętrzu
dziewczyny, sugerując wyniosłość, buntowniczość i chamstwo owinięte na krtani,
z osobowością nagminnie wychwaloną przez własne ja, z charakterem silnej i
zdecydowanej, choć rzeczywistość odebrała te cechy na rzecz nostalgicznej burzy
w umyśle tej cichej i nie wyróżniającej się bladolicej. Ciemne włosy sięgające
ramion, dodawały uroku i pewnej drapieżności do nieco chłodnego wyglądu
błękitnych oczu, i grubo zarysowanych czernią brwi, powodując mylne wrażenie
nieprzewidywalnej kokietki pragnącej, rozgrzewającej, i porzucającej
natychmiast. Pełna twarz o lekkim trójkątnym zarysie i nos z nieznacznie pyzatą
budową dodawały dziewczęcej niewinności, wybuchowej mieszanki sprzecznych sił
dobrych i złych, niewinnych i perfidnych. Cynea Ruiz nie zdawała sobie sprawy,
ze tak działała na ludzi, wyzwalając w nich informacje niejednokrotnie
obrażające jej marzycielska duszę.
Melancholijna twarz odwróciła się w stronę
Waminoi wpatrzonej w jeden punkt i myślącej gorączkowo nad czymś, co stanowiło sekret
jej zimnego nastawienia. Pogrzeb zakończył się i większość zmierzała już do
wyjścia, lecz pewna grupka osób w niekontrolowanych wyrzutach emocji pozostała
przy grobie, nie wiedząc czemu to czynią, bezsensownie oplatając wzrokiem
świeżo zakopany grób. Cynea szturchnęła nieobecną w ciele dziewczynę, wracając
ją na ziemię i kiwnąwszy głową dała znak, aby udały się w stronę miasta neonów,
spalin i dudniących pudeł telewizorów, do miejsca, gdzie mogły poczuć się
bezpieczniej. Raccoon szła nieprzytomnym krokiem oderwana od psychiki, gniotąc
się w sobie obawami, uginając pod ciężarem świadomości rzeczy dziejących się
wokół, szepczących złe rzeczy nocami do ucha. Mogłabym powiedzieć jej, mogłabym uwolnić się od koszmarów.
Rudowłosa siłowała się z trwogami z patynami; tak czy nie, nie znając konkretnych
elementów informacji, jakie posiadała, nie znając powodu posiadania takich
wiadomości, które rujnowały budowaną latami otoczkę nieprzenikalności. Ruiz
wydawała się najlepszą z tych wszystkich osób, której opowiedzenie spekulacji
na temat wydarzeń miałoby sens. Waminoa przeładowana sytuacjami potrzebowała
rozmowy wyciągającej z wnętrza niepotrzebne wory zebranych strachów.
Gdyby dziewczyna postarała się wyjaśnić
swoje lęki Tortricidy wprawiłaby przewrażliwioną dziewczynę w wir zakłopotania
i zesłała na siebie falę strachu, bijącą z oczu Linney. Ophiura postukałaby
palcem w czoło Waminoi, mówiąc obraźliwym tonem o jej głupocie zaś Pyllina
rzekłaby, że co ją to obchodzi i rozdmuchałaby niepotrzebnie sprawę, o której
nie pragnęła rozmawiać głośno. Valvatida ani Aurita nie okazałyby poszanowania
dla słów pieguski, zatem tylko Cynea pozostała wiernym kompanem w koszmarnej
drodze. Nie wiem, nie wiem dlaczego chcę
jej to opowiedzieć? To ściska mnie, harata wewnątrz, czy to dobry sposób na
odpędzenie własnych demonów?
- Nikt nie wspominał w jaki sposób została
zabita Liz – stwierdziła Waminoa, spoglądając niepewnie w kierunku ciemnowłosej,
pozwalając sobie na kontrolowane zanurzenie w czeluściach wyobrażeń, otwierając
świadomie jeden z wielu worów obsesji. Cynea wzruszyła ramionami, pokazując jak
bardzo interesowała ją śmierć znienawidzonej nauczycielki, wzrokiem nie
ocierając się o ciało przyjaciółki, patrząc przed siebie na gęsto stawiane budynki
zajmujące jej z powodzeniem uwagę. Pieguska zawahała się, gdy bijąca obojętność
ze strony błękitnookiej wepchała z powrotem słowa do gardła, przyprawiając o
uczucie przejedzenia się cierpkością zachowań. – Jakbyś zareagowała, gdybym
powiedziała ci, że podejrzewam, co jest grane?
- Powiedziałabym: odkąd tak interesujesz się
Schaefer? Była dziwką i zasłużyła na to, co otrzymała. – Mruknęła ciemnowłosa,
spoglądając nieustannie na ruch, okrytych butami, z nieznacznym obcasem, stóp
wygrywających uliczną melodię człowieczej egzystencji. Nie interesowało ją to w
żadnym barwnym detalu, nudziło i wprawiało w nieprzyjemne miotanie mdłościami,
zanieczyszczając umysł zbędnymi chwastami informacji siejącymi popłoch w
uporządkowanej cywilizacji myśli. Miała większe zmartwienia na głowie niż obcy,
znienawidzeni ludzie. Miała ważniejsze sprawy do zrobienia niż wysłuchiwanie
mdławych opowieści o niegodziwej śmierci, niegodziwej osoby. Jednak nie uciekła
przed tym, co Waminoa wylewała z siebie, nie zdołała zdobyć się na czyn
znieważenia pieguski. Raccoon nie należała do zwykłych, papierowych osób placu,
których słowa mogła wypuścić wolno, nie starając się zrozumieć ich sensu. –
Poza tym, od kiedy stałaś się tak przewrażliwiona tym, co dzieje się z innymi?
Może jesteś chora, masz gorączkę? Nie, to gdzie jest Waminoa?
- Cynea, daj mi dokończyć! – Rozdarła się
rudowłosa, stając na poboczu chodnika w centrum dzielnicy Lutrina tuż obok
wystawy sklepowej z książkami z księgarni
Conceal Sense, skąd bestsellery smętnym okiem ludzi z okładek patrzyły na
dziewczyny zatrzymane w pyle słów. Zmierzyła gniewnym wzrokiem przyjaciółkę,
bluzgając na nią niewypowiedzianymi słowami grawerującymi skórę ust w
obraźliwym wyrazie, urażona postawą przyjaciółki. Właśnie przebudziła się stara
i dobra pieguska o niezdiagnozowanym charakterze umysłu; kąśliwym i
nieprzyjemnym jak wijący się w zdradzieckich trawach wąż. Niby cicha, niby zła,
niby nie ludzka, a czasem martwiąca się zbyt przenikliwą czułością o innych,
huśtająca się nad lasem różnych zachowań, łapiąc owoce osobowości i połykając
je bez zastanowienia. – Lis zmarła i nie jest mi z tego powodu żal, ale dziwnym
trafem złożyło się, że w tym czasie obydwie byłyśmy w lesie. Domniemam, że jej
śmierć nie jest wynikiem przypadku, rozumiesz?
- Nawet jeżeli, to nie powinno cię obchodzić
ani tym bardziej, nie powinnaś się tym zamartwiać – zauważyła dziewczyna,
dostrzegając zmienność emocji zachodzących na mimice rudowłosej. Ruiz
przestawiła pośpiesznie swoje obojętne nastawienie, kiedy Waminoa wyraźnie
siłowała się z bezsilnością drżącą na ustach, przybierając postać zmęczonego
chorobą człowieka o zmarnowanym przez walkę z przemijaniem ciele. Ten sekret
odnaleziony na cmentarzu, na tęczówkach pieguski dźgnął z premedytacją w
egoistyczne serce ciemnowłosej, wydobywając inne spojrzenie na świat obdarty z
pozornie gładkiej powłoki – był brzydki. Odczuła gniecenie, jakie zapewne przez
cały czas próbowała dźwigać rudowłosa i oczy otworzyła szerzej z niemocy, a
napływający znikąd chłód otarł się o policzki, podsyłając smutek i żal. Takie
stało się Paradigm Square, zabierające kolory z ludzkich twarzy. – Waminoa, nie
ważne jak zło blisko dzieje się obok ciebie, ono nie musi być twoim wynikiem.
Rudowłosa zmarła, skostniała od czubka
przeładowanej złymi myślami głowy, po nogi odmawiające posłuszeństwa, twardniejące
i wciskające się w płynną głębie przerażenia. Ta sytuacja, te słowa w dziwny
sposób przypomniały Raccoon wydarzenie, które ziściło i zakończyło się w śnie
zrodzonym w psychice przedwczorajszego wieczora. Rozmowa ze skrytym w sidłach
tajemnic chłopakiem przebłagała z podobnym wyrazem i nieuzasadnioną, wyczuwalną
winą, ale to Waminoa zaciekle próbowała wmówić Danielowi, że świat sam w sobie
jest niegodziwym, i kieruje sytuacjami tak, aby brudziły nieświadomie dłonie
niewinnych. Piekące déjà vu namieszało w spokoju pieguski i wywróciło do góry
dnem przeczucie, że ostatnie wydarzenia cechowały się autentycznością.
- Wierzysz w sny? – Zapytała, odrywając wzrok
od przecinanej przez ludzi powierzchni chodnika wydalającej dźwięki ciągłego
końskiego galopu meczącego zmysł słuchu. Samochody warczały, piszczały i
rzęziły nieprzyjemnie, nieczysta atmosfera dusiła nieświadomych i to niebo
przeplatane chmurami, i błękitem wyglądało na zniesmaczone miejskim życiem
placu. Jasne oczy Raccoon błyszczące zawartym w nich strachem, jarzyły się
blaskiem tworzącego w umyśle obozu niezrozumienia, tętniącego barbarzyńskim
gwarem minionych wydarzeń rzeczywistości i realiów koszmaru.
- Sen jest wytworem umysłu, nie można
opierać się na nich i nimi kierować domysłów – stwierdziła ewidentnie przejęta
stanem rudowłosej. Cynea do końca nie rozumiała, co chciała przekazać jej
roztargniona dziewczyna w swym bełkocie plączących się w powietrzu słów,
brzęcząc złowrogo. Zdawała sobie sprawę ze założeń sugerujących
nieprzypadkowość w śmierci nauczycielki biologii, ale nieskładnie przekazywane
informacje przez Waminoę nieskutecznie przekonały ją do tej odważnej w
znaczeniu teorii. Ruda, mów jaśniej…
Chyba nie ty ja zabiłaś?
- Wiesz, muszę iść. – Przerwała nagle
rudowłosa i w biegu udała się w przeciwna stronę, w stronę bliską do kierunku
cmentarza, wciąż tlącego się od wrzących emocji pogrzebowej uroczystości.
Ciemnowłosa odprowadziła zmęczonym spojrzeniem gorączkowo oddalającą się
nastolatkę w głąb mniej uczęszczanych obszarów Lutriny, czarnych,
niebezpiecznych terenów Paradigm Square. Słowa Cynei w jaki sposób ruszyły
psychikę Waminoi, ruszyły świadomość nasuwającą nowe skojarzenia, nowe wizje
mniej chciane i przyprawiające o nierówny stukot serca. Czyżby to jednak była prawda? Daniel Orella nie istnieje, jest wytworem
mojego umysłu? Ale… niemożliwe, przecież mam pocisk?
***
Ciemny samochód jechał nadmiernie szybko ulicą
rozłożoną lasem po asfalcie zapomnianym przez innych. Swobodny rytm silnika
przy akompaniamencie ptaków z gęstych koron drzew roznosił się gromkim echem po
przestrzeni matki natury, brudząc wieczysty ład. Lost Henry Road od wielu lat
nie była uczęszczana przez mieszkańców paradygmatowego placu. Odkąd jedyne miejsce,
do które trasa prowadziła zostało zamknięte, spękany asfalt okrył się
zapomnieniem w umysłach ludzi zdominowanych myślami o własnym życiu. Ciemny
samochód przerwał niegodziwą passę, rozgniatając przykrytą puchem pyłków i
piachu drogę, odciągając od zatracenia się w naturze pochłaniającej wolno tę
ludzką rzecz.
Dwie dziewczyny siedziały w pojeździe
wygodnym i zdobionym luksusem, w pełnej napięcia próżni, w której słowa nie
miały szansy na dotarcie do celu, rozsadzane ciśnieniem niedomówień i gróźb. Milczały
skupione na obserwacji lasu Panoptikon, uchodzącego za ostatnie miejsce godne
wizyty młodych kobiet, wyglądającego na dziewiczą oazę zła nawet z perspektywy
pasażera i kierowcy. Długowłosa blondynka prowadziła pojazd z nerwowym
napięciem zdobiącym dłonie zaciśnięte zbyt mocno kole sterującym. Gniew nie
ukrywał się, nie próbował utajniać przed towarzyszką i prężnie z siłą
niekontrolowaną, wypiętrzał się na twarzy o niezaprzeczalnie słodko-gorzkiej urodzie.
Valvatida
Kruger posiadała jednak złe wnętrze nie współgrające z zarysem delikatności
w jej pociągłych, jasnych oczach i bladych ustach układających się zazwyczaj w
wyraz niepewności na lekko kwadratowo zakończonej twarzy. Spaczona,
charakteryzowała się burzliwym stanem umysłu odbiegającym od osobowości
większości kobiet tego świata. Nie krępowała się w wypowiadaniu obraźliwych i
niejednokrotnie raniących słów, a jej ręce przystosowały się do konfrontacji z
powierzchniami innych ciał ludzkich. Cechowała się zapędami sadystycznymi i
brutalnym postrzeganiem świata, i istot w nim żyjących. Pozbawiona skrupułów
jasnowłosa dziewczyna; ironiczna i sarkastyczna, nie ulegająca gestom sumienia,
wydawała się egzystować z demonami gniewu i niezadowolenia; to prawdziwe ja Mysterious. Całkowitym przeciwieństwem
Valvatidy była jej towarzyszka z siedzenia obok o znudzonym spojrzeniu,
stukająca rytmicznie palcem w szybę mknącego samochodu.
Psyllina
Worden posiadała podobnie blond włosy, co zdenerwowana Kruger, ścięte
krótko do połowy długości smukłej szyi. Należała do osób wyobcowanych i mało
towarzyskich, mających swój świat w głębi dziwnej psychiki; typowa Outcast. Zdawała się być nadmiernie
drażliwa na wydarzenia, jak i obojętna na sytuacje dziejące się w pobliżu. Jasnowłosa
potrafiła męczyć swoim marudnym usposobieniem i markotnością zawisła na
okrągłej twarzy, gdzie pełne piwne oczy o migdałowym kształcie patrzyły z
nudnym wyrazem na wszystko wokół siebie. Nos o osobliwym, wąskim wyglądzie
dodawał do urody Psylliny zimnego charakteru i wyniosłości chłodnej duszy.
W oddali majaczył spokojny zarys rzeki
Chrism Creek, co potwierdzało, że dziewczyny przejechały większość trasy i
minęły okryty złą sławą owal śmierci. Tuż obok czarnego samochodu pędzącego
nieustannie wzbijały się w wzwyż wzgórza i góry Hiddenview o majestatycznym
wyglądzie kruszejącym serca wyraźnym odczuciem niebezpieczeństwa płynącego z
ich szczytów. Garby ziemi pogrzebały na swym łonie wielu śmiałków, którym
wydawało się, że mogą zdobyć to miejsce stworzone do bycia niezdobytym przez
chciwe ludzkie istoty, Hiddenview pozostały cichym poplecznikiem śmierci. Psyllina
poruszyła się nerwowo, kiedy silne ukłucie w plecach przeszkodziło dziewczynie
w wygodnym opieraniu się o siedzenie. Widok gór napełnił ją smutkiem i goryczą
wyczuwalną na grzbiecie języka, dławiącą palącym smakiem wnętrze jamy.
Niespokojnie spojrzała na Hiddenview, przyprawiając się o mdlące szamotanie
żołądka i wzbierający w środku płacz. Odwróciła głowę w druga stronę pozwalając
sobie na zanurzenie myślami w zimnej toni rzeki i uspokojenie rozhisteryzowanej
psychiki sugerującej, że coś wydarzyło się niegdyś na tych pasmach gór. Worden
od urodzenia mieszkała w Paradigm Square, ale ten obszar lasu Panoptikon
zwiedziła po raz pierwszy podczas tej podróży z Valvatidą jako przewodniczką. Tylko
odważni, łaknący wrażeń i pozbawieni rozumu zapuszczali się tak daleko, jej to
nie było potrzebne ani do szczęścia, ani do odkrycia w sobie pozytywnych uczuć
wzburzonych adrenaliną.
- Czy twoje grobowe milczenie jest jakąś
aluzją do pogrzebu tej całej Liz? – Zapytała z dozą wyczuwalnej ironii
barwiącej słowa. Kpina skapywała z rozdartych w delikatnym, negatywnym uśmiechu
ust panny Kruger i pełzła świadomie ku kręcącej z dezaprobata głową Psylliny.
- Ej, blondyna! – Zawołała donośnie, ale bez
gniewu w silniej brzmiącym głosie. Spiorunowała wzrokiem o piwnej mieszance
barw postać Valvatidy rozbawionej sytuacją, w której jej władza mocno ukazywała
się Worden; zdominowanej przez zbrudzony umysł i wrzeszczące myśli długowłosej.
- Odwal się z łaski swojej. Nie widzisz, że zajmuję się przyjemniejszym zajęciem
niż oglądanie tych twoich nadętych oczek?
- Nie szczekaj za głośno, nie jesteś u
siebie – upomniała dziewczynę właścicielka czarnego samochodu, ubierając na
twarzy wyraz niezadowolenia. Nie mogła pozwolić sobie na zniewagę ze strony
Psylliny, toteż zaprzestała droczyć się i pokazała kto jest ostatecznym władcą
tej bezcelowej dyskusji. Piwnooka rzuciła jedynie badawcze spojrzenie i
zamilkła na chwile krótką, dającą czas na ostudzenie emocji.
- To proszę, wypuść mnie – zaproponowała
spokojnie, poprawiając się w siedzeniu, kiedy uświadomiła sobie jaką niewygodną
przyjęła pozycję i do rozmowy, i do patrzenia na przewijający się świat drzew. -
Jak sobie przypominam to ty wywlekłaś mnie z domu…
- Dlatego siedź cicho, bo jesteś mi
potrzebna – warknęła ciężko wypuszczając powietrze z przepompowanych płuc.
Opanowała się, chociaż w mniemaniu Valvatidy przejawiało to oznak największej
słabości. Powstrzymywanie emocji dla
Kruger równało się ze zwyczajnym kłamstwem i okłamywaniem samego siebie; sama
nie często posuwała się do takiego czynu tłamszącego gniew, ale w tej
wyjątkowej sytuacji postanowiła być odrobinę łagodniejsza. Worden nie
przypadkowo została wybrana przez wybredny gust długowłosej i w tej długiej
podróży lasem Panoptikon miała to niecodzienne, wyjątkowe znaczenie.
Wysoki budynek z czerwonej cegły majaczył
na tle dalszej części pokaźnego drzewiastego boru, gdy samochód zatrzymał się
nieopodal jego zamkniętych dębowych drzwi. Szpital psychiatryczny AvalDoor
opuszczony przed paroma laty z powodu upadku finansowego straszył pustką swych
pokoi i korytarzy okrytych kurzem piękno natury okalającego zewsząd budynek.
Atmosfera wokół zgęstniała i nabrała nieznacznego wrażenia obłędu, i ciągłej
obserwacji przez byty ukryte za oknami szpitala. Tam przecież nikogo nie ma. Pomyślała Psyllina, wychodząc z
samochodu krokiem niepewnym, obawiającym się zwykłego budynku mieszającego w
jej głowie złymi wizjami. Przenikliwy spokój panujący nad ich postaciami
pozbawiony był odgłosów zwierząt i szumu rzeki przedzierającej się kawałek na
wschód od dwójki dziewczyn. Spokój zbyt wyraźny i demaskujący wiadomą prawdę,
że miejsce to w rzeczywistości należało do chorych ludzi, których wyobrażenia i
marzenia dziwne pozostały na wieki w murach AvalDoor. Na skórze Worden odbił
się ślad cierpienia jakie niespodziewanie opadło na nią wraz z zawyciem
północnego wiatru, cierpienia pacjentów zapomnianych przez wszystkich tylko nie
przez żniwo śmierci.
Valvatida niewzruszona kątem oka
rejestrowała reakcję Psylliny ewidentnie poruszonej smutnym obrazem upadłej i
niszczejącej budowli przyprawiającej o myśli, i pytania niepotrzebne. Długowłosa
również to widziała, to przemijanie i odchodzenie w dal niepamięci miejsc,
ludzi i wydarzeń, ale nie zakrzątała sobie tym czystego, gniewnego umysłu, nie
rozpaczała nad naturalnym biegiem wydarzeń zabierającym ze sobą to co ważne dla
świata. Panna Kruger o leniwym sercu była nieczuła na takie melancholijne
widoki i narząd nie zabił jej mocniej, kiedy powiew wiatru przywiódł ciężkie
uderzenie na klatkę piersiową. Wyciągnęła papierosa, jakby cała atmosfera nic
nie znaczyła dla niej i odpaliła go, smętnie spoglądając na pochmurne niebo, przewidując
czy będzie padać.
AvalDoor pozostał poza zasięgiem oczu
młodych kobiet zapuszczonych w głąb lasu podobnie ponurego i świszczącego
marami przeszłości. Prowadząca Valvatida znaczyła swoją drogę smużką dymu
drapiącego milczącą Psyllinę kroczącą tuż za nią z miną wyrażającą zmęczenie.
Dziewczyna, która nie posiadała więcej uczuciowości niż długowłosa, przejęła
się historią szpitala nieustannie wiszącą w powietrzu, między murami i w
przestrzeniach Panoptikonu. Każda próba opamiętania się kończyła pojawieniem
przeczucia, że jest związana z tym miejscem w sposób sobie nieznany i wzywający
ją do pozostania tutaj. Bała się, co nie należało do typowych zachowań
stąpającej twardo i zdecydowanie dziewczyny o blond włosach.
Las zakończył się i pusta przestrzeń
okalała jasnością oczy nastolatek przywykłe do chronicznej ciemności. Staw
otoczony łąką i rzeka Chrism Creek dająca odgłos sunącej korytem wody
odmieniały to miejsce, i zabrały cały smutek w nim zawarty. Psyllina odetchnęła
i ciężar opadał, uwalniając z poczucia winy i wewnętrznych rozterek
doprowadzających zmysły do obłędu. Ustawiła się obok towarzyszki nie mogąc
nacieszyć się widokiem pozbawionym piętna śmierci i zapomnienia. Widokiem,
chociaż nostalgicznie malującym swój obraz, przepełnionym złudną radością i
śpiewem ptaków nie słyszanych od jakiegoś czasu ich wędrówki.
Przy brzegu stawu siedział mężczyzna
bliski pięćdziesiątego roku życia z wędką utkwioną w dłoniach i haczykiem
dryfującym na nieruchomej, lustrzanej tafli brudnej cieczy. Głowę jego z
posiwiałymi, przydługimi włosami zakrywała niebieska czapka z daszkiem osłaniającym
zmarnowane patrzeniem na świat oczy; wyblakłe i pozbawione chęci do dalszej
egzystencji zielone tęczówki. Gęste brwi spięły się na brzęk stukotu obuwia,
delikatnego kroku niewątpliwie należącego do płci pięknej, a pyzate policzki
pełne zarostu nabrzmiały od napięcia mięśni.
- Hej, Todd. – Valvatida zwróciła się po
imieniu do mężczyzny, podchodząc bliżej jego przykulonej postaci nie cechującej
się szczupłym wyglądem. Wzrok dziewczyny padł na staw śmierdzący zepsuciem i
zdobiony pływającymi bezwładnie po powierzchni martwymi ciałami ryb. Pokręciła
głową z zażenowaniem. – Nie połowisz sobie dzisiaj ani chyba już nigdy. To
miejsce umarło, taka prawda.
- Wiem co się stało i co cię tutaj
przyprowadza – oznajmił dziewczynie, nie kierując ku niej spojrzenia. Poprawił
w dłoniach wędkę, wzdychając ze smutkiem. Blond włosa skrzyżowała ręce na
brzuchu, analizując dokładnie słowa wędkującego człowieka. – A moimi rybami się
nie martw.
- To bardzo dobrze – wyraziła zadowolenie
poprzedzone gniewnym uśmiechem rządnym rozlania krwi w tym kruchym momencie
zniewagi jej osoby. Zachowanie mężczyzny drażniło niezbyt spokojną tego dnia
Valvatidę tykającą niczym ładunek wybuchowy. Słowa zielonookiego wyraźne
ignorowały władzę dziewczyny, stawiając ją w marnej pozycji, gdzie jej władcza
ręka nic nie mogła zdziałać. Blondynka postanowiła odegrać się w sposób, jaki
siwobrody zapewne się nie spodziewał i to ujęło rozeźlenia z jasnych oczu,
napełniając długowłosą. - Ale zanim przejdziemy do najważniejszych rzeczy, może
poznasz moją przyjaciółkę. Psyllina Worden.
Oczy mężczyzny zadrżały na dźwięk imienia
i nazwiska dotychczas nieznanej mu dziewczyny, źrenice oszołomione powiększyły
się i zmniejszyły prowadzone wewnętrznymi zmianami w ciele Todda. Odwrócił się,
mimo iż postanowił ignorować osobę Valvatidy jak już kiedyś przysiągł to tej
wrednej istocie, ale pragnienie wezbrane w nim było silniejsze i to ono wyznaczyło
dalszą drogę jego postępowania. Wiedział, że nie powinien tego robić, że żal na
nowo odezwie się w jego sercu i ponurość Paradigm Square kolejny raz pochłonie
go w zimne, oślizgłe ramiona strachu. Ale moment ten, chociaż słono płacony
resztkami sił, był wyjątkowy i kojący zranione od środka ciało mężczyzny,
pobrużdżoną psychikę od wydarzeń przeszłości. Uleczyło go na tę chwilę
spotkanie się oczu, jednak Todd szybko odwrócił głowę, wracając do zajęcia
wykonywanego od paru godzin.
- Nie mam ochoty… - mruknęła zdezorientowana
Psyllina, kiedy zmieszanie obcego człowieka pozostało na jej twarzy badawczo
oglądniętej przez zielone spojrzenie wędkarza. Czuła spływającą w dół niemoc i
beznadzieję wirującą, i dzwoniącą w uszach przygłucho odbierających dźwięki.
Nie rozumiała co to wszystko miało na celu, ale nie pragnęła dowiadywać się
więcej, nie teraz, kiedy wyssana z energii błądziła myślami daleko od AvalDoor
i stawu martwych ryb, gdzie każdy element zdawał się wżywać ją i mówić, że
tutaj jest jej miejsce.
- Dobrze się składa. Teraz potrzebowałabym,
abyś odeszła. Mam prywatne sprawy do załatwienia. – zaklaskała w dłonie panna
Kruger i pochwyciwszy ramiona dziewczyny smukłymi palcami o ostrych krwistych
pazurach nakierowała ją na drogę wiodącą ku Panopikowi. Worden posłusznie zwróciła
się na trasę przemierzona chwilę temu i pchana delikatnie przez siłę Valvatidy
odeszła na sam skraj łąki, zatrzymując swoją oderwana od rzeczywistości postać
przy wyniszczonym drzewie bez liści.
- Element zaskoczenia – rzekł, przewracając
w dłoniach wędką, a głową spuszczoną, kręcąc na boki. Udawał doskonale przed
dziewczyną swojego niewzruszenia widokiem, jednak w głębi siebie uderzał żalem
o obrazy przeszłości, pragnąc zniszczyć ich sentymentalny widok, powracający
nieustannie Ku własnemu zadowoleniu przyzwyczaił się do cierpienia, dlatego
ubieranie obojętnej twarzy nie sprawiało mi takiego problemu i bez kłopotu
nałożył kamienną minę na zimne policzki, i suche usta. - I sądzisz, że to ci
pomoże?
- Jakbyś się przyjrzał, to oczy ma po matce,
jak myślisz? – Długowłosa dalej ciągnęła grę emocji, świadomie przeciągając
strunę wytrzymałości nerwów mężczyzny. Radował ją widok wyższości nad kimś,
kiedy w dłoniach miała bezcenną kartę przetargową sumiennie przewracającą w
rzekomo ostygłych na wrażenia afektach. Valvatida potrafiła być uparta i brnąc
w bezowocnych czynach do skutku niespodziewanie następującego po wytrwałej
walki z uczuciami. Perfekcyjnie okrutna.
- Jesteś za wredna jak na taką słodką
twarzyczkę – oznajmił, ledwie utrzymując głos w jednostajnym, opanowanym tonie
o wyraźnej barwie zmęczonego człowieka. Nie,
nie mogę się złamać, bo ona tego właśnie chce. Wytrzymam, już tyle w życiu
wytrzymałem, to tylko drobny kamyk na drodze przeszkód. Uspokajał się,
oddychając głęboko i wzrok wyrzucając daleko na spokojną i mętną, martwa taflę
stawu, gdzie pochłaniały go unoszące się ponad wodą dusze ryb w mglistej,
szarawej formie.
- Widzisz, świat nie zawsze wie co robi –
wzruszyła ramionami, pokazując ile obchodzi ją jego zdanie o niej. Dla siebie
była idealna w takiej postaci o niewinnym wyglądzie i winnym charakterze. Uwielbiała
swoje ja, co mogło się odznaczać narcyzmem, ale nie w mniemaniu Valvatidy. Jestem dobra w tym, co robię, dlaczego więc
mam tego nie lubić? Tłumaczyła swoje postępowanie, przecząc wyraźnie, że
kieruje się samouwielbieniem. Po prostu
doceniam rzeczy i ludzi stworzonych do życia w tak bezwzględnym świecie. Ja
jestem utworzona idealnie, jakby specjalnie uformowana na wzór tego całego
plugastwa, aby pozostać odporną na wszystkie te brudy tworzone przez człowieka.
Tak, bez cienia wątpliwości, wychwalała siebie.
- Tutaj najwyraźniej pomylił się bardzo –
stwierdził, uśmiechając się pod nosem ze znikomym triumfem po wypowiedzianych,
obraźliwych słowach. Todd wielokrotnie zastanawiał się czy Valvatida jest
normalna, czy w jej życiu nie wydarzyło się coś, co tak silnie ją zniszczyło.
Nie zdołał przetłumaczyć sobie, że była taka od początku, nie mieściło mu się
to w głowie i wylewało na zewnątrz niedowierzaniem, że blondynka o wyglądzie
niejednej nastolatki w tym mieście miała tak deformowane myślenie o ludziach i
świecie. - I co chcesz tym wskórać?
- To piękne dziewczę, której postać dane
było ci zobaczyć i jej życie marne jest uzależnione od twoich decyzji –
oznajmiła rozbawionym głosem, gotując się wewnątrz ignorancką postawą mężczyzny.
Jednakże postanowiła pozostać we względnym opanowaniu wymuszonym na sobie,
rozumiejąc, że wybuchnięcie krzykiem utwierdziłoby Todda w postanowieniu
niebratania się z nią po raz kolejny. Ilekroć zastraszał ją tymi słowami, ona w
słodkiej oprawie wokół siebie zwodziła go i oddalała od zamierzeń postawionych
przez niego sobie. Za dobrze znała zielonookiego, aby w prosty sposób spalić
się na stracie próby ujarzmienia go ponownie.
- Wywierasz na mnie presję, tego się
spodziewałem – Pstryknął palcami, co zastępowało doskonale zdanie ”Wiedziałem,
że tak zrobisz!” i przytaknąwszy głową uzupełnił gest. Dziewczyna przeniosła
ręce, utwierdzając kończyny na biodrach i przez chwile wpatrywała się w
odwróconą tyłem sylwetkę mężczyzny ubranego w kitel biały, chociaż
zanieczyszczony leśnym krajobrazem. - Ale ona nic dla mnie nie znaczy.
- Naprawdę? Twój wzrok przeczy wszystkiemu.
No weź Todd, obydwoje wiemy jaka jest prawda. – Prychnęła pogardliwie, a
siwobrody zdał sobie sprawę, że gra w uciekanie w niczym mu nie pomoże.
Valvatida pokazała jak świetną jest manipulatorką i jak dobrze wykorzystuje
uczucia drzemiące w ludziach. Jego emocje znane dobrze blondynce zostały
wykorzystane przeciwko niemu i to przybiło ostatecznie łatkę przegranego.
Upuścił wędkę, nie mając siły na udawanie, że brodzenie haczykiem w martwym
stawie jest angażującym uwagę zajęciem. - Masz tylko dowiedzieć się, co jest
grane w tym parszywym mieście, rozumiesz przecież, jak ważne jest nasze
bezpieczeństwo? Owal śmierci pozostawiam pod twoją obserwacją i myślę, że
gwarantujesz mi pozytywne wyniki w śledztwie.
Zacznę tak.... Rozdział ten istna rewelka. Po pierwsze wyjaśniłaś to dlaczego uczniowie nienawidzili pani od biologii i dalaś do tego kilka nowych postaci. Powiem szczerze że pani Kruger jest straszną blondyną. Przyznaje że zamarłam. Pewnie oglądałaś koszmar z ulicy wiązów gdzie była zjawa o takim właśnie nazwisku. A motyw ze szpitalem psychiatryznym też mnie zadziwił. Tego typu miejsca kojarzą mi się między innymi z filmem Piła gdzie akcja odbywała w szpitalu, lecz ludzie walczyli tam o życie. Jeszcze bardziej zadziwił mnie motyw z jeziorem. To tylez mojej strony.... Rozdział super. Czekam na więcej.
OdpowiedzUsuńTak. Jej nazwisko pochodzi właśnie od tej postaci. Jak nazwisko Aurity Voorhees od pana z piątku 13 i Ophiury Mayer od kolesia z halloween.
UsuńWiedziałam.... Od początku te nazwiska mi się z czymś kojarzyły.
UsuńJeśli chodzi o piątek 13 to kogo miałaś na myśli? Bo wiesz że są dwie wersję tego horroru. W starszej wersji zabijała matka mordercy który wystąpił w tej nowszej. Akurat gdy wspomniałaś o tym to trochę się zgubiłam. I stąd pytanie
OdpowiedzUsuńWłaściwie to na jedno wychodzi - nazwisko i tak to samo. Ale sugerowałam się jednak Jasonem, bo lubię tę postać.
UsuńWolałam się zapytać. A zajrzalas do mojej zakładki pt. Bohaterowie Wieczności? Bo wiesz już ci mówiłam o moich kartach postaci że zamiast zdjęć z neta to umieszczamy swoje rysunki. I chciałam się zapytać czy je widzialas? Bo wiesz.... Ja ich wygląd też zaporzyczam od różnych postaci z gier i anime.
UsuńWiem że u ciebie nie powinnam pisać o swoim blogu ale chcialam się spytać czy widzialas moje prace, które robię własnoręcznie.
Na początku chciałam przeprosić, że dopiero teraz zawitałam na twojego bloga. Głupio mi z tego powodu, ale znalezienie czasu jest mega wyzwaniem, szczególnie w ostatnich kilku tygodniach.
OdpowiedzUsuńMam coś takiego, że jak czytam kolejne rozdziały, czuję lekki niepokój, jakby coś za chwilę miało się w tym opowiadaniu wydarzyć, ale jeszcze nas przetrzymujesz, jeszcze nie chcesz niczego zdradzić. Wyjątkowo mi się podoba, bo kreujesz wszystko w tak ciekawy sposób, iż opisy czyta się z wielką przyjemnością, pomimo ich długości. Masz talent do opisywania ludzi, robisz to bardzo nietypowo. Czyta się je i czyta, bo długością powalają, ale to nie są tylko puste przymiotniki. Chciałabym tak opisywać bohaterów, poważnie. Musisz mnie tego nauczyć dziewczyno :O
Dobrze, że już wiemy, dlaczego nikt nie lubił tej nauczycielki. A ten facet mnie zaintrygował - po co Kruger (btw. kocham to nazwisko) zabierała Psyllinę ze sobą? Co ona w ogóle chce osiągnąć? Lubię takie postacie, bo są nieprzewidywalne. Tylko nie czekaj z dodaniem następnego rozdziału tak długo.
Pozdrawiam
(trzymaj-mnie)
No i... Zaczęłam lekturę Szamańskiej Kukiełki, więc twoja twórczość towarzyszy mi teraz bez przerwy :D
UsuńNie mam za złe i gdzież bym śmiała mieć. Sama mam pełno zaległości w czytanych blogach i z resztą na swoich również. Ale powoli nadrabiam zaległości.
UsuńIdealna Iluzja miała być niepokojąco, dziwna, surrealistyczna. To naprawdę miłe słyszeć, że odczuwasz jakieś tam emocje - przynajmniej osiągnęłam coś, chociaż wiem, że akcja nie jest za szybka i owocna w wydarzenia. Tak, sporo rozdziałów minie nim cokolwiek większego wyjdzie na jaw. Póki co przez 10 pierwszych rozdziałów będzie wstęp do koszmaru, pięć następnych rozdziałów przybliży nam sens Waminoy w tym wszystkim, a potem się zacznie. Myślę, że rozwiązanie zagadki będzie zaskakującej, przynajmniej ja tak sądzę, chociaż to może być złudne moje wyobrażenie.
Lubię opisywać postaci. Nigdy nie zastanawiałam się czy robię to dobrze, ale chciałam zawsze w 100% oddać moje własne wyobrażenie na temat danego bohatera. Cieszę się, że ten sposób kreacji przypadł Ci do gusty, niestety niewielu pochlebia mój styl.
Również je lubię i jest ono stworzone do tej postaci ;) Myślę, że i ta zagadka zaskoczy, ale również sporo rozdziałów minie nim dowiemy się, dlaczego ona, a nie kto inny.
No zobaczymy jak to będzie. Idealna Iluzja jest takim typem opowiadania, które nie zapisuje wcześniej na kartce. Piszę mi się je dobrze tylko i wyłącznie w wordzie, a niestety teraz nie operują zbyt dużą ilością czasu, toteż może być ciężko ze swobodnym przesiadywaniem na laptopie. Jednak pomysł na rozdział jest w głowie już od dobrych 2 miesięcy myślę, że uda się szybko zamienić go w słowa.
To akurat może mieć swoje skutki uboczne :P Podobno moja twórczość jest dziwna i jak to wyczytałam gdzieś - musiałam coś brać albo coś pić, żeby napisać taką sporą ilość tekstu i jeszcze wiedzieć o co w nich chodzi. Niemniej jednak miło mi jest, że zainteresowałaś się szamańską. Ale jeżeli Ci się nie spodoba nie będę miała tego za złe ;)
Wiesz, dziwna osoba do dziwnej twórczości, czyli ja w miejscu, gdzie powinnam być :) rzeczy niespotykane są najlepsze, a lekko psychiczne to w ogóle - wisienka na torcie. Kurde, trochę dużo w takim razie będzie tych rozdziałów. Obyś mi tylko nie spróbowała zrezygnować zanim się wszystko rozwiąże...
UsuńNo właśnie. Osobiście lubię coś takiego, chociaż wiem, że nie jest dużo zwolenników takich tematyk. No tak z 30 na pewno. Być może i więcej, bo tak do 20 mam zaplanowane na podstawie tego, co już kiedyś tworzyłam, a resztę muszę doszlifować, dlatego może wyjść więcej niż 10. Właśnie ta ostatnia dziesiątka tyczyć się będzie wyjaśnień. No i chciałam zrobić jakby drugą część opowiadania mówiącą o bohaterach jak Albert, Rebecca (ona jeszcze bie wystapiła), Daniel, ale zobaczymy co z tego wyjdzie.
UsuńNo nie chciałabym rezygnować. nawet jeżeli miałabym dodawać raz na jakiś czas.
Uprzejmie prosimy o umieszczenie linku do naszego bloga (http://reklaaaa.blogspot.com/). Jest to jeden z punktów regulaminu korzystania z naszych usług. Jeśli reklama Cę nie zadowala napisz do nas na: reklamakwwk@interia.pl
OdpowiedzUsuńJeśli nie zauważyliśmy linku bardzo przepraszamy.
Pozdrawia zespół Reklama K.W.W.K.
Witaj,
OdpowiedzUsuńtrafiłam na Twój blog całkiem niedawno, obecnie jestem na samym początku (brak czasu), ale zamierzam w weekend nadrobić... po tym co przeczytała już mnie historia bardzo wciągnęła, piszesz wspaniale, interesująco....
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie i gorąco Basia
Ostre promienie słońca zakuły Cię w oczy, gdy zrobiłeś kilka niepewnych kroków naprzód. Zostałeś wyprowadzony przed budynek więzienia przez naczelniczkę Idariale z nieznanych sobie przyczyn. Pracownik Gaola spogląda na Ciebie bez wyrazu.
OdpowiedzUsuń- Możesz wracać do domu – mówi, po czym odwraca się w stronę drzwi. – Ach tak, jeszcze coś. – Przypomina sobie. – Twój numer to 113, pamiętaj. – Po czym znika we wnętrzu ogromnego budynku.
[fair-gaol.blogspot.com]
(Otrzymałeś/aś odmowę. Możesz się z nią zapoznać na stronie ocenialni)