piątek, 25 stycznia 2013

Prolog



Dziennik pustelnika

     Łódka zacumowana przy płytkim brzegu, szurała o piach, kiedy prąd wody, wzburzał drobne fale i kołysał nią nieprzerwanie. Mała rzeczka, Mała Lolita przedzierała się szlakami lasu, tworząc łukowatą odnogę od swojej pierwotnej postaci, jaką była szeroka i rwąca woda, utkwiona w głębokim korycie ziemi kilometr dalej. Ciemna wysepka utworzona przez bliźniacze trasy wody, budziła strach u wielu, którzy wpatrywali się w półmrok odciętego lasu. Odizolowane miejsce mierzące niecałe sto hektarów, okryte zostało przez miejscowych wieloma mitami i miejskimi legendami. Nikt o zdrowych zmysłach dobrowolnie nie pokusił o zbadanie, czy opowieści snute o owalu śmierci, jak zwano część ziemi między drogami rzeki, są prawdziwe, choć wielu kręciło głową, nie dowierzając w te historie.
     Szpakowaty mężczyzna z ciemnymi źrenicami przysiadł na brzegu z papierosem utkwionym w ustach. Wzroku nie odrywał od owianego tajemnicami miejsca, nasłuchując dźwięków, jakie wiele razy, udało mu się usłyszeć, podczas samotnych podróży Małą Lolitą, samotnymi dniami. Należał do ludzi stąpających twardo po ziemi, lecz jedna wizyta na skrawku lasu pomiędzy wodą, zburzyła jego światopogląd i przygasiła siłę jego nade realistycznego kroku.  W co aktualnie wierzył, nie był pewien, bowiem na wysepce nic nie rzuciło się w oczy mężczyźnie, nic co by mogło, potwierdzić słuszność słów, opisujących owal śmierci, jednak z ręką na sercu przysiągłby, że coś się tam czaiło w ukryciu, obserwując go uważnie.

     Ciemnooki przybył na stu hektarowy obszar ziemi pewnego jasnego letniego dnia dwa lata temu, w roku dwutysięcznym drugim, zaintrygowany historiami, krążącymi wśród nastolatków. Słońce grzało nieprzyjemnie, paląc gołe skrawki skóry, za to pięknie rozświetlało przyciemnione od drzew trzewia lasu, z wyjątkiem tego miejsca. Owal śmierci wydał się zimniejszy od reszty lesistego krajobrazu, wyraźnie ciemniejszy, do tego stopnia, że mężczyzna musiał wspomóc się latarką, którą zabrał mimowolnie, nie zastanawiając się nad tym, jakby ktoś u wcześniej, to kazał. Cisza panująca na wysepce, zmroziła żyły realiście aż oddech stał się drżący i niepewny, czekający wyłącznie na atak z nieznanej strony. Brązowooki zignorował nerwowość swojego organizmu, tłumacząc sobie, że to podświadomy strach, wywołany usłyszanymi wcześniej legendami.
     Wysepka okazała się pozbawiona jakiejkolwiek postaci fauny. Pusta, jakby robaczywa wewnątrz, wijąca się od zepsucia w środku ziemi. Świadomość osaczenia narastała z każdym metrem, przybliżającym ciemnookiego do punktu centralnego owalu śmierci. Mężczyzna nie zdołała zdusić w sobie uczuć, mówiących o przenikliwym obserwowaniu go przez otoczenie, miał wrażenie, że niewidzialne rzeczy, skradając się za nim i umykają w krzewy. W ostateczności cisza nabrała niewyraźnych dźwięków, czyjeś głosy dochodziły z głębi, dudniąc w uszach jednym i tym samym, wypowiadanym słowem, o niezrozumiałym znaczeniu, skierowanym do ciemnookiego, przynajmniej tak podpowiadał słuch. Przyczyniło się do zmiany decyzji i zwrotu kierunku. Mężczyzna niewiele myśląc zawrócił, tracąc chęć na poznanie, co kryje się w cienistym obszarze przed nim. 
     Głosy, szepty majaczące w oddali, wystarczyły mu do zgodzenia się z pogłoskami, że to miejsce jest po prostu specyficzne, żeby nie powiedzieć prawdziwie złe. Mężczyzna zdał sobie sprawę, że przez kilkadziesiąt metrów biegł, goniony pragnieniem ucieczki z odgraniczanej rzeką wysepki. Wpadł zdyszany do wnętrza łódki, wypożyczonej od przyjaciela, szarpiącym ruchem, uruchomił silniczek, zrywając ostatnie więzy, łączące go z tym miejscem. Dziwna aura Owalu Śmierci rozpłynęła się wraz z oddaleniem z części lasu spowitej mrokiem i dopłynięcie do głównego nurtu ziemi.

     Od tamtej pory przychodził śmiało w pobliże owalu śmierci, obserwując z bezpiecznej odległości przyciemniony skrawek ziemi. Dwa lata borykał się ze świadomością powiązania z miejscem tajemnic, dwa lata unikał myśli, sugerujących, że pozostawił tam cześć siebie, dwa lata nawiedzały go koszmary, o trzech ciałach w głębi lasu, powieszonych na płaczącej wierzbie, szepczących słowa, słyszane podczas jednokrotnego pobytu na wysepce. Coś kryjące się w tamtej części lasu, nie chciało dać mężczyźnie spokoju, za naruszenie ziemi lekceważącymi myślami, za uznanie przez ciemnookiego pogłosek, jako kłamstwo i bujdy dzieciaków. Za pokutę uznał, przechodzenie zawsze o tej samej porze, w tę sama część rzeki, przypływając na łódce zakupionej specjalnie do tej jednej rzeczy – obserwacji. Po wydarzeniu sprzed lat nie odważył się, postawić tam nogi, zdecydowanie wolał krążyć po Małej Lolicie, by w razie potrzeb, uciec wodną drogą. Dryfował nią do czasu aż drzewo z owalu śmierci, nie przewaliło się na rzekę, czyniąc most między oddzielonymi światami, zagradzając mężczyźnie swobodnie poruszanie się po rzece. Odbierając to zjawisko, jako zły znak, spróbował oglądać wysepkę z lądu naprzeciwko.  
     Lornetkę przyłożył do twarzy, zaciągając głębokim wdechem resztę z tlącego się papierosa, wypalając tytoń do filtra. Rzucił niedopałek beznamiętnie w stronę Małej Lolity, zagłębiając się w widok. Gęsta ciemność uniemożliwiała mężczyźnie, przebicie się wzrokiem do głębszych warstwa lasu, zdołał obadać wyłącznie powierzchowne tereny owalu, a swoje spostrzeżenia, od lat, zapisywał w dzienniku. Stworzył swoisty pamiętnik własnych obaw i koszmarów, notując wszystko od nietypowych zjawisk towarzyszących ciemnookiemu w domu po wyprawy do lasu i sny z niepokojącym przesłaniem. Z ciężkość przyjmował niektóre obrazy, stworzone w umyśle. Sama świadomość, że to tylko sny, już nie wystarczyła, bowiem nie był pewien, czy to w rzeczywistości są zwykłe koszmary. 
     Z dziennika wypadło zdjęcie przedstawiające kobietę i nastoletniego chłopaka. Rodzina ciemnookiego. Z żoną rozwiódł się, gdy pchnął się w wir pracy, przytłoczony wizytą w owalu śmierci, jakieś półtora roku temu. Kochał ją bardzo, chociaż nie mógł tego wydusić z siebie przy rozstaniu, nie mógł jej zatrzymać, to oznaczałoby nierozsądność. Wolał żeby odeszła, czuł wówczas, że to najlepsze rozwiązanie, oddzielające coś, siedzące w umyśle mężczyzny od niewinnych dusz kobiety i chłopca. Jednakże nieustannie tęsknił, stąd zdjęcie zatrzymane w najważniejszym miejscu – dzienniku pustelnika. Trzymając uporczywie zdjęcie, zapomniał o pamiętniku, który zsunął się z uda i upadł na ziemię, otwierając się na starym zapisie z dwudziestego drugiego września dwa tysiące trzeciego roku. Pamiętał tę sytuację, mimo to przeczytał wpis z zażyłością, a z zakamarków psychiki nadleciały obrazy przeszłości.  

     Wróciłem do domu zmęczony czymś bardzo. Czymś, co nie miało związku, z wykonywaną dzisiaj pracą. Mieszkanie przywitało mnie ciszą i pustką, jak każdego dnia, chociaż teraz, wydawały się być inne. Namacalne. Odczułem strach, przekraczając próg, ale nie miałem dokąd się udać, tutaj było moje jedyne miejsce. Moje miejsce nawiedzone przez tajemnicę, której nie odkryłem w owalu śmierci. Nie chciałbym już mówić o tej wysepce, nie chciałbym tam wracać, ale ciągnie mnie do tego lasu i każe obserwować. Od przeszło roku nic nie zobaczyłem oprócz niewytłumaczalnej ciemności, zaczynającej się jakieś piętnaście metrów od brzegu rzeki. Nieważne.
     Musiałem wyjść z domu na chwilę, chociaż przed momentem wróciłem. Otworzyłem wszystkie okna licząc, że przygnębiająca atmosfera, rozpłynie się z zimnem, jakie panowało na zewnątrz. Liczyłem, że wyziębię atmosferę? Było ze mną źle. Na klatce schodowej apartamentu spotkałem nową sąsiadkę. Dziwiłem się stosunkowo młodej i nadzwyczaj pięknej kobiecie, że wybrała takie miejsce na rozpoczęcie własnego, raczkującego samodzielnie życia. Apartament w rzeczywistości nie był drogi, co kusiło, ale musiałem przyznać, że stał się mało atrakcyjnym miejscem z powodu licznych prób podpalenia tego budynku. Wielu starych sąsiadów i znajomych wyprowadziło się stąd w obawie, że kiedyś komuś się uda puścić to z dymem. Ja nie miałem do tego siły ani woli. 
     Kobieta siedziała na schodach jej oczy, nosiły ślady po płaczu. W rękach ściskała kopertę, na której odcisnęły się krople łez. Nie zapytałabym jej nigdy, czy coś się stało, ale poruszył mnie widok bezbronnej blondynki, siedzącej na schodach między drugim a trzecim piętrem. Przystanąłem obok, szukając odpowiednich słów. Ona zwróciła na mnie jasnobrązowe oczy, wystawiając w moja stronę kopertę. Wkopałem się.
   - Zostawia mnie – wypowiedziała słowa płaczliwym głosem. – Napisał do mnie, zostawił jakieś zdjęcie, nie wiem co to za zdjęcie, ale napisał do mnie list, że zostawia mnie.
     Młoda sąsiadka bełkotała bez sensu, zmuszając oczy do ciągłego płaczu. Nie miałem pojęcia o kim mówi, ale zapewne chodziło o jakiegoś chłopaka. Dziewczyny bywały na tym tle strasznie uczulone, ale jako śliczna blondynka, znalazłaby od zaraz, pstrykając palcami niejednego faceta do pary, widocznie tamtego kochała mocno, stąd u niej taki odruch żalu. Zabrałem od niej kopertę i wyciągnąłem list zapisany na skrawku niewielkiej karki. Poczułem się skrepowany czytając cudzą korespondencje, jednak chcąc pomóc sąsiadce, pozbyłem się tej myśli i zagłębiłem w treść. 

„Wyjeżdżam, jak widzisz nic już nas nie łączy. Nie poznaję Cię, nie rozumiem tego kim się stałaś. Przerażały mnie Twoje opowieści, o tym, że jesteś potworem. Twoje nocne napady płaczu, sny, odizolowanie się. Obydwoje wiemy, że to nie choroba, więc dlaczego? Dlaczego zrobiłaś się taka agresywna wobec świata? Straciłaś wszystkich, a ja byłem ostatnią osoba, która w Ciebie bardzo wierzyła. Kochałem Cię. Mogłaś się zmienić, pomóc sobie, nie chciałaś. Życzę Ci, jak najlepiej. Żegnaj.
Harry”

    Dziwne. Słowa plątały mi się w głowie. O co tutaj, do cholery, chodzi? Wiem moja wina, że starałem się pomóc kobiecie i przeczytałem wiadomość. Jestem pewny, że nie chciałem tego wiedzieć, co mnie pokusiło, zgłupiałem, do reszty? Jestem taki samotny, że dziewczyna młodsza o dwadzieścia lat, potrafi mnie rozczulić? To się musi zmienić.
   - Zrobiłam straszną rzecz – mówiła przez płacz. Drobne łzy zalewały policzki przerażonej kobiety. Trzęsła się i wyglądała na całkowicie rozbitą. Jaką zaś rzecz zrobiła? Niech tylko mi tego nie mówi. – Straszną rzecz, straszną. Harry opuścił mnie, ale wiem, gdzie mieszka, naprawdę wiem. To moje miejsce, miejsce wybrane przeze mnie. Będę go odwiedzać. Myślisz, że spodoba mu się to? Może wróci do mnie?
   - Tak, z pewnością – odpowiedziałem z wymuszonym uśmiechem. Blondynka w rzeczywistości miała w sobie coś niepokojącego. Czy potwornego?  Wolałem się o tym, nie przekonywać. W sumie nadal siedziała tutaj, jako człowiek. Wyobraźnia w żadnym wypadku nie ukazała dziewczyny w postaci maszkary.
     Byłbym ostatnim dupkiem, jakbym przyznał, że chłopak wywaliłby ją za drzwi, gdyby tak go nachodziła, po jednoznacznej wiadomości, jaką zostawił. Właściwie, byłem ostatnim dupkiem, pozwoliłem swojej zonie odejść, nie robiąc nic, aby została. Dlaczego zatem nie powiedziałem blondynce prawdy? Prawdopodobnie, chciałem mieć czyste sumienie, tak. 
   - Jesteś dobrym sąsiadem, dobrym przyjacielem – powiedziała, wstając ze schodów, ścierając przy okazji rękawkami jasnej bluzki łzy z policzków, nie zważając również na zdjęcie, które trzymała na kolanach. Podeszła do mnie i niespodziewanie przytuliła. Chyba podniosłem ją na duchu, ale to dobrze, mogłem teraz spokojnie wyjść z apartamentu. Kobieta skierowała się na piętro trzecie. Słyszałem trzask drzwi, zamknęła się w swoim mieszkaniu. Zwróciłem się za siebie, ale nie ruszyłem w dół.
     Zdjęcie leżące na ziemi długo nie dawało mi spokoju. Skoro już tyle wiem. Pomyślałem i łapczywie sięgnąłem po przedmiot. W tym momencie nie poznałem siebie, przestraszyłem własnej obsesji, która nie pozwalała mi odejść bez spojrzenia, na trzymaną w rękach rzecz. Musiałem zobaczyć zdjęcie. Przedstawiało ono las, mężczyznę siedzącego na ziemi również, patrzącego na coś, co wyglądało na kartkę bądź obraz z aparatu, oraz rzekę, a za nią drugą część lasu. Z początku wyrzuciłem z siebie wyobrażenie, że uchwycone zostało to przy owalu śmierci. Po głębszym zastanowieniu się, zacząłem twierdzić, że to ja, co wywołało paniczny rechot w mojej głowie, kiedy na odwrocie odnalazłem napis „Mój nowy dom. Harry”.
     To jest szalone. Najpierw piszę do niej list, że nie chce jej znać, potem zostawia dziewczynie zdjęcie, nie dziwię się, że mogła zrobić sobie nadzieję. Pozostawiłem zdjęcie na wycieraczce kobiety. Sam zaś wróciłem do domu, tracąc ochotę na włóczenie się wokół placu przy apartamencie. Chłód panujący wewnątrz, rozgonił wszystkie złe myśli, padłem na łóżko i zasnąłem. 

     Wspomnienie przyniosło ze sobą ten sam ciężki klimat, panujący podczas rozmowy z sąsiadką w zatęchłej klatce z odpadającym tynkiem i aktami wandalizmu. Atmosfera tak duszna, że kropelki potu ujawniły się na twarzy mężczyzny, przylepiając włosy do ciała i rozpalając tors, gwałtownymi uderzeniami serca. Odetchnął, zamykając dziennik plaskiem, przyległych do siebie z siłą ucisku kartek pamiętnika. Z tego, co się dowiedział z wizyty policji, Harry były chłopak jasnowłosej sąsiadki imieniem Rebecca, zaginął zaraz, po zostawieniu listu swojej niedoszłej narzeczonej. Podobno nigdy nie dojechał do nowego miejsca zamieszkania, mieszczącego się zupełnie za granicami Kanady. Późniejsze dochodzenie wykazało, że mógł zostać zamordowany tuż przed własnym samochodem, pozostawionym otwartym i okradzionym przez tutejszych rabusiów, nie wiązanych ze sprawą morderstwa.
     Kobieta przeżyła lekki szok, ale z rozmów, jakie przeprowadził z nią kilka dni po tragicznej wiadomości, wynikało, że jest święcie przekonana że Harry żyje, że mieszka tam, gdzie zostało zrobione zdjęcie. Rozpaczała strasznie, bowiem przedmiot zagubił się w dniu otrzymania listu, a ona nie była w stanie, przypomnieć sobie, gdzie widok mógł zostać zrobiony. Ciemnooki zataił fakt, że pozostawił wspomnianą rzecz na wycieraczce, nie uprzedzając kobiety, że zapomniała o zdjęciu, bo nie czuł się z tego powodu winny. Po roku czasu ciała nie znaleziono. Rebecca wróciła do normalnego trybu życia, zapominając o byłym chłopaku, ale nosząc w sobie ciągła skrywaną żałobę po stracie. Przyszedł taki smutny dzień w kalendarzu blondynki, że oniemiała z żalu, uświadamiając sobie, że Harry w rzeczywistości nie żyje.
     Ciemnooki zdobył wystarczającą ilość wiadomości dzisiejszego dnia na temat owalu śmierci, zebrał się z piaskowej posadzki z zamiarem, powrotu do domu. W dzienniku ponownie zanotowałby, że nic ważnego się nie wydarzyło oraz ustaliłby datę kolejnego przyjścia tutaj, gdyby nie przeszkoda i zadziwiające zjawisko, uchwycone przez oczy mężczyzny. Wzrokiem powiódł na rzekę, zamierając w wyprostowanej pozycji, starając się nie dowierzać temu, co zobaczył. Łódka kołysała się lekko, zacumowana po drugiej stronie brzegu, gdzie zaczynały się ziemie wysepki. Zaczytany i ogarnięty szałem minionego wydarzenia, nie uchwycił momentu, kiedy jego transport, przeniósł się w inne miejsce. Niemożliwe, sama by nie odpłynęła. Zorientował się, patrząc na kołek wbity w ziemię, do którego przywiązana została liną łódka. Ktoś musiał to zrobić, ktoś musiał ściągnąć linę, ale nie zauważyłbym tego? Owal śmierci zabrał mi najlepsza drogę ucieczki. Sięgnął do kieszeni po lornetkę, drżąca ręka podniosła się do twarzy, bojąc się zobaczyć cokolwiek i wyczekując równocześnie niespotykanych rzeczy. W takiej agresywnej chwili zląkłby się zwykłego ptaka, szurającego w koronach drzew. Przestraszony i zarazem zafascynowany tym, że być może, pierwszy raz zetknie się ze zjawiskiem, potwierdzającym inność ziemi między korytami rzeki, spojrzał z nadzieją w ciemność. Euforia odeszła, pozostawiając niesmak w cieknących ciekawością ustach. Owal śmierci wydał się spokojny i niewinny, jak zawsze.
   - To wszystko? To wszystko, co masz mi do zaoferowania ciemna ziemio? - powiedział bez obawy na cały roztrzęsiony głos, rozkładając ręce na boki, jak gołe aniele skrzydła w wyrazie bezsilności. - Przychodzę w tu od dwóch lat, bo przyciągasz mnie owalu śmierci i nie dajesz nic w zamian, oprócz winy, siedzącej we mnie, odkąd uciekłem z twojego terenu.
     Przeciągłe wycie dobiegło dezorientowanego szpakowatego mężczyznę z lewej strony, po zakończeniu ociekającej kpiną przemowy. Swoista odpowiedzieć złego miejsca na rozżalone słowa ciemnookiego, sugerujące owalu, że nie jest straszny, jak wielu go opisuje, zaskamlała na myśl pustelnika, że nie pokazuje widocznych zmian rzeczywistości, jakie miewał w snach. Czyżby wywołał wilka z lasu, czyżby uraził ziemię miedzy nurtami rzeki? Tym razem nie czuł żadnego dobrego uczucia związanego z usłyszanym zjawiskiem, przeraziła go niemożność ucieczki łódką. Skrępowało go wewnątrz wyobrażenie, że wysepka słyszała, a przede wszystkim, przyjęła do świadomości jego spostrzeżenia. Wycie, w zupełności, nie musi oznaczać niczego złego, w gruncie rzeczy, psy mogą należeć do mieszkańców miasta, w końcu nie jestem jedyną osobą, która zapuszcza się w te tereny. Przetłumaczył sobie wolno, wypatrując dookoła siebie zwierzęcia. Przycisnął dziennik spiętą dłonią do klatki piersiowej, rozszalałej nerwowymi uderzeniami. Pełnią wszystkich sił zmusił się do spojrzenia w stronę owalu śmierci, mrugając wolno i opieszale podnosząc powieki. Nie pragnął, aby z tamtej strony wychodziły jakieś psy ani żadne inne istoty, nie pragnął, aby miejsce, przybrało postać z jego koszmarów. Był odważny dopóki nic się nie działo, dopóki bezpieczeństwo wisiało nad głową.  Śniąc o tym, w jakiś nieopisany sposób, wiedział, że się obudzi teraz, obdarty został z tej sielskiej otoczki. 
     Na swoje szczęście na brzegu nie dojrzał nic podejrzanego, ale złe przeczucie, narastało nieprzełykaną gulą w gardle. Sięgnął raz jeszcze po lornetkę, ułożoną wygodnie w kieszeni. Przyłożył ją niepewnie w miejscu oczu zmęczonych patrzeniem, nie wiedząc czemu to robi, dlaczego nie zabiera się i nie ucieka. 
     Powędrował wyostrzonym wzrokiem brzegiem owalu w kierunku zachodnim, wertując metr po metrze z piaskowej stromej plaży. Zatrzymał się nagłym, niekontrolowanym ruchem przy przewalonym drzewie, tworzącym most na rzece, dostrzegając jakieś, poruszające się kształty. Przesunął się dwa kroki w tył, przygotowując sobie lepszą widoczność i przełknął ze strachem ślinę, doglądając sylwetek nieludzkich stworzeń. Na pniu drzewa stały trzy wychudzone, kościste psy, kierujące się z wysepki na cześć lasu, po której stał brązowooki. Marne i kruche, jednakże przytłaczające ogromem, bowiem na gust mężczyzny, mierzyły metr w kłębie. Długonogie, z podłużnymi naszpikowanymi ostrymi zębami pyskami, sierści barwy szarej, wręcz mglisto srebrzystej poruszały się, uwidaczniając ruch wszystkich stawów. Ich puste oczodoły wiły się od zagnieżdżonych wewnątrz larw much trupio bladych, krwistych i węglowo czarnych z obleśnym dźwiękiem, przegrzebywania się w mięsie. Najbardziej traumatyczny widoki stanowiły ogony psów. Okazały się, przyszytymi niechlujnie grubymi nićmi ludzkimi kończynami górnymi, które w szponiastych dłoniach, trzymały przesuszone głowy o czarnych włosach, poruszające ustami, wypowiadającymi niedosłyszalne słowa. 
     Mężczyzna opuścił lornetkę. Wystarczyło mu widoku stworzeń z owalu śmierci, widoku psów z piekielnej fabryki diabła okaleczonych i zamkniętych w surrealistycznej formie cierpienia. Zapadła cisza, takiej ciszy brązowooki, nie poczuł nigdy, ciszy dzięki, której zdołał rozpoznać szepty martwych, zmumifikowanych głów. Nie zrozumiał co mówią, ale przypuszczał, że te głosy, słyszał dwa lata temu na ziemi owalu. Zadrżał, mimo to jego ciało, nie raczyło ruszyć do biegu.
      Z  tej odległości widział zarys sylwetek psów dokładnie, chociaż bez detali, wzbierających jego żołądek na wymioty i bolesna szarpaninę. Stworzenia ustawiły się w rzędzie jeden obok drugiego z pyskami zwieszonymi nisko, wpatrującymi się robaczywymi ślepiami w wodę rzeki i węszącymi zapach ponad pokrywą cieczy. Brązowooki poruszył się nerwowo, szykując się do panicznej ucieczki, odbierając władzę na ogarniętym strachem ciałem. To dobry czas, by zniknąć stąd. Przesunięta niedbale noga w bok natrafiła na gałązkę, łamiąc ją na pół. Dźwięk z pozoru niegłośni przerodził się w hałas, roznoszący się echem po okolicy niczym ryk bezbronnego zwierzęcia. Psy nastawiły szpiczaste uszy i równo uniosły pyski w górę, zwracając naszpikowane zębami szczęki w stronę zamurowanego w przerażeniu mężczyzny.  Ręce trzymające głowy, podniosły się wysoko ponad kościste grzbiety, kierując mówiące twarze w kierunku ciemnookiego.
     Patrzyły na człowieka nieruchome, nie oddychające, śmierdzące przegniłą sierścią i przechodzącą w trupi jad kadaweryną. Twarze przestały mówić ich usta, zastygły w rozwarciu, wypuszczając na świat, brzęczące śmiercią muchy. W ciszy serce mężczyzny niespokojnie tykało słabością, wyczuły go. 

3 komentarze:

  1. Całkiem fajny prorok. Bardzo ciekawe. Widzę jak odcisnęłaś klimat silent hill jak w szamańskiej ale dużo bardziej. Jak już wcześniej wspomniałam uwielbiam tę klimaty. Czekam na kolejne rozdziały. I również czekam na kolejne rozdziały szamańskiej kukiełki.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za zaproszenie, zapowiada się interesująco, będę śledzić :) Podoba mi się ten na poły oniryczny klimat, trochę taki jak w Kukiełce, ale zarazem całkiem inny. Czekam, jak rozwinie się akcja.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobry prolog. Klimatyczny. Masz typ stylu, który zdecydowanie uwielbiam: nie pasujący w pełni do żadnego otoczonego ścisłymi ramami :) Jest taki poetycki. Malujesz słowem. Ale nie wygląda to wcale tak, jakby przychodziło Ci to z trudem. Ceniona umiejętność.
    Pozdrawiam i zapraszam do siebie. (Zlodziej-Mysli)

    OdpowiedzUsuń